Po co nam szpej na nartach?

Po co nam szpej na nartach?

Nie lubimy nosić żelastwa. Żelazo waży na podejściu, zajmuje miejsce w plecaku, zmienia nasz środek ciężkości w czasie jazdy. Do tego te przepinki – czasochłonne, wbrew ideałom praojców narciarstwa, by wejść na szczyt na nartach. Same problemy!

O czym właściwie mówimy?

Pisząc o szpeju mam na myśli zarówno podstawowe elementy wyposażenia narciarza wysokogórskiego: harszle, raki i czekan, jak i bardziej zaawansowany sprzęt typu dziabka, uprząż, lina etc. Najpierw uściślijmy po co nosimy i używamy ten cały złom. O ile narty mamy dlatego, że jest nam wygodniej i przyjemniej przemieszczać się po śniegu przy ich pomocy, sprzęt lawinowy mamy ze sobą na wypadek lawiny, to szpej znajduje się gdzieś pomiędzy: umożliwia nam bezpieczny dostęp do pewnych obszarów. Czy jesteśmy w stanie bez niego się obejść? Bardzo często tak, ale jakim kosztem?

Mój największy koszmar narciarski, to wpakowanie się w twardy stok bez harszli, próbując utrzymać się na samych fokach z perspektywą ześlizgnięcia się kilkaset metrów w dół jak ostatni frajer… bo nie chciało mi się przepiąć póki było komfortowo i bezpiecznie. Mimo pewnego doświadczenia w odczytywaniu rodzaju śniegu, ciągle zdarza mi się popełniać ten sam błąd. “Może puści”. Podchodzący narciarz jest bardzo łatwym celem dla betonów i lodu: krawędzie są częściowo przysłonięte fokami, ruchomy but nie kontroluje narty, buty rozpięte. Czekan mamy zwykle przy plecaku. W przypadku ujechania narty jesteśmy bezbronni.

Poruszanie się w twardym, stromym śniegu bez harszli wymaga przyjęcia głębokiego układu dostokowego, silnego krawędziowania, w efekcie męczymy się bardziej.

Uniknięcie takich sytuacji jest niezwykle proste: odpowiednio wcześnie przepinać się na harszle, raki, wyjmować czekan, zakładać kask, decydować się na użycie liny. Umówmy się – jeżeli zapowiada się twardy śnieg, prędzej czy później i tak będziemy musieli to zrobić. Walka z betonem i wybijanie stopni podchodząc na samej foce jest nieefektywna, czasochłonna i męcząca. Im mamy mniej doświadczenie w ocenie stoku śnieżnego przed nami, tym szybciej taka decyzja powinna zapaść.

U osób mniej doświadczonych pojawia się pytanie: kiedy harszle, kiedy raki, czekan, kask, lina? Poniżej kilka słów omówienia dla zastosowania każdego z elementów wspomnianego wyżej wyposażenia.

Co, gdzie, kiedy?

Harszle zakładamy w momencie, w którym śnieg jest na tyle twardy że normalnie stawiane narty (bez mocnego dobijania) wbijają się w pochyły stok na mniej niż jakieś 2-3 cm. Stok jest na tyle stromy, że musimy poruszać się zakosami, ewentualnie nasza trasa wymusza trawersowanie. Oczywiście w twardym śniegu (betonie) zwykle te zakosy będą potrzebne przy mniejszym nachyleniu niż w miękkim. Zwróćcie uwagę, że harszle będą gorzej pracowały jeżeli macie podniesioną piętkę wiązania. Czasem więc (przy tragicznych betonach) nawet na stromszym podejściu warto ustawić piętkę na pozycję “0” by noże mogły dobrze wbić się w śnieg. Pamiętajmy też o tym, że zarówno konstrukcja harszli, jak i ich połączenie z wiązaniem, ma dość ograniczony zakres w którym mogą być poddawane dużym siłom. Niestety stosunkowo łatwo je uszkodzić. Dopóki siły działają między blachą harszla a podeszwą buta, jest w porządku. Jeżeli w jakiś sposób zaczną działać w innych płaszczyznach – trzeba uważać.

Raki będą nam potrzebne w każdej sytuacji, w której teren będzie zbyt stromy na podejście na fokach i harszlach, zaś śnieg zbyt twardy by komfortowo i bezpiecznie poruszać się na samych butach. Co prawda mamy tę przewagę nad turystami pieszymi, że twardy but skiturowy zdecydowanie lepiej wybija stopnie w śniegu niż miękkie buty (nawet z podeszwą pod raki automatyczne), jednak tutaj również musimy stosować zasadę antycypacji – możemy łatwo wpakować się w taki teren, gdzie założenie raków będzie mocno niekomfortowe. Jeżeli nie jesteśmy w stanie z niewielkim nakładem siły wybić stopni zapewniających nam stabilność (np. na 1/3 długości buta), pewnie już najwyższy czas na założenie raków.

Użycia raków uczymy się w terenie komfortowym i bezpiecznym, nie tam gdzie ich zastosowanie jest konieczne.

W obu przypadkach musimy mieć na uwadze, że nie tylko beton czy lód jest dla nas zagrożeniem. W naszych tatrzańskich warunkach często mamy do czynienia z warstwą luźnego śniegu na lodzie, na którym foka lub but utrzyma się w wątpliwej równowadze do czasu… aż ta równowaga zostanie zachwiana. Podobnie jak w przypadku rutynowej kontroli jakości śniegu pod kątem lawinowym, warto też zwracać uwagę na potencjalne zalodzenie pod warstwą ostatniego opadu.

Czekan skiturowy powinien być nieco krótszy niż typowy turystyczny. Pisałem o nim szerzej tutaj. Ma to swoje konsekwencje – na mniej stromych stokach czekan taki nie służy za komfortowe podparcie, a więc i autoasekuracja przy jego pomocy wygląda nieco inaczej. O autoasekuracji możemy mówić także w tym zakresie, w jakim sprzęt pozwala nam na utrzymanie równowagi z nartami na plecach, a więc także w przypadku podpierania się na podejściu kijkami. Jeżeli jest na tyle twardo, że musieliśmy założyć narty na plecy i raki na buty – zwykle warto będzie już mieć także i czekan chociażby w pogotowiu. Przytroczony do grzbietu plecaka na wiele się nie zda. Zdecydowanie lepiej mieć go w pogotowiu pod szelką. Gdy teren stanie się na tyle stromy, abyśmy mogli wygodnie asekurować się czekanem trzymając go klasycznie za głowicę, schowajmy kijek za plecy a czekan weźmy do ręki. Drugi kijek może cały czas służyć do podparcia.

Kombinowane wykorzystanie kijka i czekana w stromym terenie. Istotne jest aby ciągle pamiętać o tym że czekan ma nam służyć do hamowania ewentualnego upadku, a kijek tylko do podparcia.

Osobnych zagadnieniem jest użycie czekana w zjeździe – o tym przy innej okazji.

Kask powinien znajdować się na głowie w każdej sytuacji ryzyka wypadku spowodowanego upadkiem z wysokości bądź lawiną. Niedawny wypadek pod Rysami nam o tym dosadnie przypomina. W Tatrach, ze względu na charakter tych gór, duży odsetek urazów związanych z lawinami wiąże się z urazami mechanicznymi ofiar. O konsekwencjach poślizgnięcia w stromym terenie nie trzeba wspominać. Dobrą praktyką przewodnicką jest zakładanie klientom kasków w momencie w którym konieczne staje się użycie choćby harszli – oznacza to bowiem, że poślizgnięcie już jest możliwe, a jeśli jest możliwe, to należy brać pod uwagę ryzyko urazu głowy.

Pokonanie krótkich, trudniejszych odcinków, może wymagać umiejętności wspinaczkowych. Kask w takiej sytuacji jest absolutnie konieczny.

Lina może być nam potrzebna w wielu sytuacjach. Dla typowego zjadacza skiturowego, tatrzańskiego chleba nie jest to typowy element wyposażenia, a szkoda. Wystarczy przypomnieć sobie te sytuacje, gdy stojąc na przełęczy zastanawiamy się nad twardością lub stabilnością śniegu w żlebie (zakładając, że nie podchodziliśmy trasą przyszłego zjazdu). Lina i lekka uprząż (nawet improwizowana – z taśmy) z karabinkiem i kawałkiem repa pozwalają nam na szybką inspekcję terenu w żlebie, a tym samym weryfikację warunków. Nie trzeba wspominać o tym, w jakim stopniu może to podnieść nasz poziom bezpieczeństwa. Zanim jednak weźmiemy linę do plecaka, warto zapoznać się z techniką poruszania się na niej oraz budowania stanowisk w śniegu. Bardziej oczywistym sposobem użycia liny jest asekuracja w podejściu, przemieszczaniu się po grani lub w zjazdach, jednak jest to już tematyka stricte wspinaczkowa – wykraczająca poza ramy tego tekstu.

Wykorzystanie liny do inspekcji żlebu – w tym przypadku zjazd ze Świnickiej Przełęczy, gdzie zwykle można się spodziewać sporego nawisu.

Mieć i używać

Mamy wszystko w plecaku, wiemy kiedy tego użyć – wszystko gra. Jak to się dzieje, że doświadczeni turyści narciarscy potrafią wpakować się w wymagający teren nie mając odpowiedniego sprzętu ze sobą? Przyczyny są różne: błędna ocena warunków, lenistwo, błędy w planowaniu, zbieg okoliczności. Spokojnie, temu też można zapobiec. Najprostsza metoda: harszle, raki i czekan nosimy zawsze ze sobą, jeżeli tylko mamy perspektywę wyjścia poza granicę lasu w Tatrach. O kasku już nawet nie piszę, bo to podstawa na zjazd 🙂 Mimo wszystko rozumiem opór przed takim podejściem, bo w plecaku dochodzi jeszcze komplet ABC. Mamy więc łącznie parę kilo wyposażenia, które prawdopodobnie przez 90% czasu naszych wyjść nie będzie użyte. Trochę przykro, nie? Na to są z kolei dwie złote rady:

  1. Doładować
  2. Mieć mały i lekki szpej

Prawdą zweryfikowaną przez pokolenia jest stwierdzenie, że lekki czekan i lekkie raki łatwiej spakować do plecaka niż ich ciężkie odpowiedniki. Okazuje się więc, że lekki sprzęt podnosi nasze bezpieczeństwo. Najlepsze raki i czekan to takie, które mamy ze sobą wtedy, kiedy są potrzebne. Warto też wziąć pod uwagę łatwość zakładania raków (czyli preferujemy automaty), troczenia nart, wygodny sposób mocowania czekana. Te ostatnie należą oczywiście do cech plecaka.

Doświadczeni narciarze i wspinacze mogą sobie pozwolić na podejście stromym terenem bez czekana – o ile mają świadomość ryzyka, jakie to niesie ze sobą.

O ile na pewne tury raków i czekana zdarza mi się nie brać, tak harszle zawsze mam ze sobą. Harszle dynafita ważą ok. 100 gramów, zaś warunki tatrzańskie mają to do siebie, że nawet w stosunkowo łagodnych Tatrach Zachodnich tereny blisko grani potrafią być twarde, wywiane. Także w warunkach generalnie miękkich “powder alertów”. Fajnym patentem jest karabinek pomocniczy przy szelce plecaka do zaczepienia harszli przy podejściu – przed wejściem w twarde rejony, mam je już pod ręką i nie muszę zdejmować plecaka. Podobnie raki powinny znajdować się na wierzchu w plecaku, aby nie trzeba było przerzucać całej jego zawartości przy przepince.

Tyle teorii – cała reszta to praktyka, doświadczenie i uczenie się na własnych błędach. Życzę, aby nie były zbyt bolesne 🙂